Parthenope di Paolo Sorrentino: un’elegia simbolica di Napoli

Con Parthenope, Paolo Sorrentino ci regala un’opera di straordinaria profondità simbolica e visiva, un’elegia cinematografica che intreccia mito, identità e bellezza. Il film si apre con l’immagine mozzafiato di una carrozza dorata che attraversa la baia di Napoli, accompagnata da un coro femminile che richiama antichi canti greci, stabilendo fin da subito un’atmosfera sospesa tra realtà e mito.

La protagonista, Parthenope, interpretata da Celeste Dalla Porta, incarna la sirena mitologica che dà il nome alla città di Napoli. La sua figura rappresenta l’essenza della giovinezza e della bellezza, ma anche della solitudine e della malinconia. Parthenope è più un’icona che un personaggio reale, una presenza che seduce e allontana, proprio come la città stessa, affascinante e contraddittoria.

Sorrentino utilizza simboli potenti per raccontare Napoli: il mare, sempre presente, simboleggia la memoria e l’identità, una forza che accoglie e distrugge; le rovine e le edicole votive evocano una città sospesa tra sacro e profano, tra passato e presente. La fotografia di Daria D’Antonio cattura la bellezza decadente di Napoli, tra vicoli ombrosi e scorci di luce abbagliante, creando un’atmosfera onirica.

Il film è un vero e proprio tesoro di riferimenti mitologici e allegorici: personaggi come il Professor Marotta, che ricorda un moderno Tiresia, e Flora Malva, che evoca le sacerdotesse dei misteri, arricchiscono la narrazione con significati profondi. La colonna sonora, che spazia dal sacro al profano, amplifica le emozioni e mette in risalto la dimensione mitica del racconto.

Parthenope non è un film da prendere alla leggera; richiede attenzione e sensibilità per cogliere le sue numerose sfumature simboliche. Eppure, è proprio questa complessità a renderlo un’opera affascinante e stimolante, capace di lasciare un’impronta duratura nello spettatore. Sorrentino dimostra ancora una volta la sua abilità nel coniugare estetica e contenuto, offrendo un cinema che è al contempo arte e riflessione.

Non è un’opera da prendere alla leggera, molto rischiosa da interpretare e soprattutto da recensire se non si hanno gli strumenti culturali giusti. E per strumenti culturali ci si riferisce non ad una avanzata preparazione accademica ma ad una consapevolezza radicata negli usi e costumi di un territorio difficile da assimilare perfino per le persone che lo formano. Allora, carissimi critici cinematografici polacchi & company, se l’opera è stata difficile da digerire, prima di scriverne, abbiate l’accortezza di provare a guardarla una seconda volta o di chiedere chiarimenti laddóve qualche passaggio è stato di difficile assimilazione perché non sarebbe giusto dedicare parole prive di senso ad una pellicola di tale spessore.

Tłumaczenie AI

 

„Parthenope” Paolo Sorrentino to dzieło o niezwykłej głębi symbolicznej i wizualnej – filmowa elegia, w której splatają się mit, tożsamość i piękno. Film otwiera zapierający dech w piersiach obraz złotej karety przemierzającej Zatokę Neapolitańską, przy akompaniamencie kobiecego chóru przywodzącego na myśl starożytne greckie pieśni. Już od pierwszych minut zostajemy wprowadzeni w świat zawieszony pomiędzy rzeczywistością a mitem.

Główna bohaterka, Parthenope, grana przez Celeste Dalla Porta, uosabia mityczną syrenę, od której imienia pochodzi nazwa miasta Neapol. Jej postać jest ucieleśnieniem młodości i piękna, ale też samotności i melancholii. Parthenope to bardziej ikona niż rzeczywista postać – obecność, która jednocześnie przyciąga i odpycha, jak samo miasto: fascynujące, pełne sprzeczności.

Sorrentino operuje potężnymi symbolami, by opowiedzieć o Neapolu: wszechobecne morze symbolizuje pamięć i tożsamość, siłę zarówno przyjmującą, jak i niszczącą; ruiny i kapliczki przyuliczne przywodzą na myśl miasto zawieszone między sacrum a profanum, między przeszłością a teraźniejszością. Zdjęcia autorstwa Darii D’Antonio oddają dekadenckie piękno Neapolu – od mrocznych zaułków po olśniewające światłem pejzaże – kreując atmosferę na granicy jawy i snu.

Film jest prawdziwym skarbem mitologicznych i alegorycznych odniesień: postacie takie jak profesor Marotta, przypominający współczesnego Tyrezjasza, czy Flora Malva, przywodząca na myśl kapłanki misteriów, wzbogacają narrację o głębokie znaczenia. Ścieżka dźwiękowa, balansująca pomiędzy sacrum a profanum, potęguje emocje i podkreśla mityczny wymiar opowieści.

„Parthenope” to film, którego nie należy traktować lekko; wymaga uwagi i wrażliwości, by dostrzec liczne symboliczne niuanse. To właśnie ta złożoność sprawia, że jest dziełem fascynującym i intelektualnie pobudzającym, pozostawiającym trwały ślad w umyśle widza. Sorrentino po raz kolejny udowadnia, że potrafi łączyć estetykę z treścią, oferując kino będące jednocześnie sztuką i refleksją.

Nie jest to film łatwy do interpretacji ani – tym bardziej – do recenzowania bez odpowiedniego przygotowania kulturowego. I nie chodzi tu o zaawansowaną wiedzę akademicką, lecz o głęboko zakorzenioną świadomość obyczajów i tradycji regionu, który bywa trudny do zrozumienia nawet dla jego mieszkańców. Dlatego, drodzy krytycy filmowi z Polski (i nie tylko), jeśli film wydał się wam trudny do przyswojenia – zanim o nim napiszecie – spróbujcie obejrzeć go raz jeszcze albo poszukać wyjaśnień tam, gdzie pewne wątki mogły wydać się niezrozumiałe. Nie byłoby sprawiedliwe poświęcać tej wyjątkowej produkcji słów pozbawionych sensu.

 

Południowiec za kółkiem, czyli ratuj się, kto może

Południowiec za kółkiem, czyli ratuj się, kto może

 

Włoch za kółkiem, a zwłaszcza Południowiec za kółkiem, jest najczęściej przedmiotem żartów, anegdot czy opowieści dziwnej treści. Dopóki nie trafi się na dłużej na Południe, można by pomyśleć, że – jak to zwykle bywa w przypadku stereotypów – również i tu mamy do czynienia z przerysowaniem. Nic bardziej mylnego; do kuriozalnych sytuacji dochodzi w południowych Włoszech na porządku dziennym, a te najbardziej, jak mogłoby się wydawać, przesadzone historie są bardzo często zgodne z prawdą.

Postanowiłem wypunktować poniżej najbardziej zadziwiające sytuacje, z którymi możecie się zetknąć spędzając wakacje (lub prowadząc) w miastach i miasteczkach włoskiego Południa.

Parkowanie
Naczelną zasadą wydaje się: byle jak, byle gdzie, byleby tylko auto gdzieś zostawić. Na głównych skrzyżowaniach panuje totalna anarchia (będąca konsekwencją tego, iż Południowiec nie może zrobić pieszo dwóch kroków; nie!, musi zatrzymać samochód tuż przed wejściem do dyżurnej apteki lub tabacchino): auta zaparkowane w poprzek, na skrzyżowaniach, tuż przed sygnalizatorem świetlnym, na przejściu dla pieszych (którego prawdziwe przeznaczenie pozostaje tajemnicą), na chodniku lub po prostu na środku ulicy. Czasami naprawdę ręce opadają i dochodzi do sytuacji, kiedy osoby najbardziej zaprawione w bojach z jazdą Południowców zadają sobie pytanie: „Ale naprawdę ktoś zaparkował tutaj w ten właśnie sposób czy może nagle się źle poczuł i porzucił auto, żeby gnać z pomocą kogoś innego do szpitala?”. W tym roku najdziwniejsza rzecz, jaką widziałem, była następująca: podjeżdżam do skrzyżowania i zatrzymuję się na czerwonym świetle. Z drugiej strony ulicy multum źle (lub nieprzepisowo przy zakazie zatrzymywania się) zaparkowanych pojazdów. Kierowcy nadjeżdżający z naprzeciwka mieli kłopot, by przejechać, gdyż nie zostało wystarczająco miejsca. I wiecie co? Patrzyli spode łba na mnie, stojącego na światłach – dla nich to ja byłem elementem uprzykrzającym życie, niewiarygodne!

Oczywiście w tej wojnie biorą udział wszyscy, zatem uwaga na miejsca, w których nie wolno parkować. No właśnie, a gdzie nie wolno parkować? Oczywiście tam, gdzie znajduje się znak z PASSO CARRABILE (nie zastawiać). Problem w tym, że wiele z nich jest podrobionych, wydrukowanych na domowej drukarce lub wręcz wypisanych odręcznie przez osoby, które nie życzą sobie, by zatrzymywać samochody na progu ich domostwa. Niekiedy funkcję znaku „nie zastawiać” przejmują krzesełka pozostawione na środku ulicy. A, i jeszcze jedno: na Południu każdy parkuje przed własnym domem – nie ma szans, że jeśli mieszkam pod numerem 9 i mam dwa auta, jedno z nich zostawię (o ile znajdę miejsce) przy numerze 15 – to NIE jest mój parking.

Jednokierunkowe uliczki
Pojęcie abstrakcyjne i czysto umowne. Zależy od interpretacji sytuacji drogowej i od tego, jak pilnie kierowca musi skorzystać ze skrótu. Nie myślcie, że jeśli jedziecie ulicą jednokierunkową, nie natkniecie się na nikogo, kto jedzie pod prąd, i to dodatkowo dość szybko i w złym humorze, który ujawni się, jeśli tylko sporóbujecie mieć jakieś zastrzeżenia. Wiecie, jakie czasem słyszy się zaskakujące wymówki? Raz zdarzyło mi się zwrócić uwagę takiemu jednemu: „Nie widzi pan, że jedzie pod prąd?”. Odpowiedź: „Niedawno postawili ten zakaz wjazdu, jeszcze rok temu go nie było, urzędnicy robią, co im się żywnie podoba!” Cóż można odpowiedzieć na takie postawienie sprawy? Nic, zjeżdżasz na bok i przepraszasz (ty, który jedziesz zgodnie z przepisami).

Dziwne przyzwyczajenia za kółkiem
Południowiec jedzie na zakupy. Po drodze spotyka znajomego, z którym ma do pomówienia. Co robi? Oba samochody zatrzymują się na środku ulicy, uchyla się okna i spokojnie zaczyna się konwersować. Robi się korek, ale – spokojnie – nikt nie będzie trąbił, to tu normalne, poczeka się.
A zatem kiedy używa się klaksonu? Proste: kiedy mijasz kolegę, nie musisz zamienić z nim dwóch słów, ale chcesz go pozdrowić. Albo kiedy podjeżdżasz pod dom dziewczyny – przecież nie wyjdziesz z samochodu, by zaanonswać się przez domofon, wolne żarty! Dziewczyna rozpozna twój sposób korzystania z klaksonu. Ale za to kiedy ktoś stoi na czerwonym i przy zaświeceniu się zielonego nie rusza z kopyta niczym Kubica – w tym przypadku wolno zatrąbić, by dać mu do zrozumienia, że zanadto się guzdrze.

 

Spotkanie z Ape car
Z całą pewnością wszyscy znacie Vespę (czyli po naszemu osę). Ape (pszczoła) to z kolei rodzaj vespy, którą ktoś próbował przerobić na samochód. Była (i jest) używana przez rolników do kursowania na wieś i przewożenia większej ilości rzeczy. W dalszym ciągu na drogach Południa można się na nie natknąć. Uwaga, jeśli to właśnie Wy będziecie mieć tę wątpliwą przyjemność spotkania z pszczołą. Prawie zawsze za kierownicą tego tworu siedzi dziarski dziadeczek, który być może nie ma nawet prawa jazdy (w rzeczywistości chodzi tu o motocykle o małej pojemności silnika, na które prawka mieć nie trzeba), przemieszcza się z prędkością maksymalną 40 km/h (Ape więcej nie wyciągnie) i nie znasz dnia, ani godziny, kiedy coś dziwnego strzeli mu do głowy: nagle się zatrzyma, ni stąd, ni zowąd skręci bez uprzedzenia w lewo lub w prawo. Najbezpieczniej będzie go wyprzedzić, i – by to uczynić – dobrze zagłębić się w jego psychikę, by odgadnąć, jakie zamiary przyświecają jego zachowaniu. Prawdopodobieństwo, że się nam to uda, jest jak trafienie szóstki w totka.

Pasy bezpieczeństwa
Czyli absurdalny wynalazek producentów samochodów w porozumieniu z policją, by naciągać na bajońskie mandaty uczciwych ludzi. Tak mniej więcej brzmi definicja, jaką pasom bezpieczeństwa nadają Południowcy. No więc? Jak być sprytniejszym od policji? To proste: pasy zapina się nagle podczas jazdy, gdy na horyzoncie pojawia się patrol drogówki. W miastach króluje jeden rodzaj wymówki: no ale jak to, wsiadam do auta na 5 minut, żeby podjechać do sklepu, mam na taką chwilę zapinać pasy?
Wieść gminna niesie, jakoby istniały specjalne koszulki z nadrukowanym pasem… No ale w pewnym momencie pojawia się problem: samochody nowszej generacji wydają przy niezapiętym pasie kierowcy denerwujące sygnały dźwiękowe. Południowiec i na to znalazł sposób (iście genialny): wystarczy pofatygować się do złomiarza, kupić końcówki (bez całych pasów) i je zapiąć. Tym sposobem komputer pokładowy jest zadowolony – według niego pasy są przecież zapięte. Sygnał dźwiękowy opanowany, problem rozwiązany!

Moi drodzy, oczywiście gdy piszemy tego typu rzeczy, rozumie się samo przez się, że przecież nie wszyscy Południowcy są tacy sami itp., itd. Mogę Was natomiast zapewnić, że opisane wyżej zachowania stanowią część kultury, która je usankcjonowała i uważa za jak najbardziej normalne. Również i ja sam, który nie jeżdżę w przedstawiony tu sposób, jestem Południowcem i faktycznie niekiedy muszę się mocno kontrolować, by nie okazać się prawdziwym Południowcem za kółkiem.

Uno schiaffo al bianco e nero

Uno schiaffo al bianco e nero

Il debutto alla regia di Paola Cortellesi

            Il film del momento, ne parlano tutti, campione d’incassi e vincitore di tutti i premi possibili in Italia. Che fare? Guardarlo? Va bene, lo metto sù. Ma nooooo, un film in bianco e nero con lo schermo a 3:4, non so se ce la farò!

Lei si sveglia, saluta il marito e in tutta risposta becca il primo schiaffo del buongiorno, così, senza nessun motivo, giusto per ricordarle qual è il suo posto. Comincia così “C’è ancora domani” (Jutro będzie nasze) e subito i colori e il formato dello schermo vanno in secondo piano e qualcosa ti incolla alla visione.

Federico Pontiggia sul Cinematografo ha definito la pellicola «solida» e «uniformemente ben interpretata», elogiando in particolare le interpretazioni di Cortellesi e Mastandrea in un film che «sa destreggiarsi tra comico e tragico ed evocare senza troppi infingimenti il neorealismo rosa e quindi la commedia all’italiana…». (Da il post.it)

Anche il resto della critica ha generalmente apprezzato il film, nonostante qualche obiezione su alcune scelte di regia e di sceneggiatura, che in alcuni momenti peccano di «semplicismo». Gabriele Niola su Esquire ha scritto che, ad esempio, una sequenza che «tenta una difficile unione di ballo e violenza» risulta «goffa, e benché sia chiaro il suo intento di raccontare le radici di quella violenza, comunque è maldestra». Ma anche che a differenza del «piattume senza idee delle commedie italiane», C’è ancora domani è «registicamente vivacissimo» e «pieno di rabbia», «come tutti i migliori esordi». (Da il post.it)

Ho sentito qualcuno dire che si tratta di un film che parla del grave problema italiano dei femminicidi. Non mi trovo d’accordo, questa storia ambientata nel secondo dopoguerra parla di molto di più. Parla di una cultura che minimizza il ruolo della donna a semplice riproduttrice del genere umano (meglio se maschile) non solo nella famiglia dei protagonisti, che si trova ai margini sociali e culturali, ma in quasi tutte le famiglie (tranne un’eccezione) presenti, in pillole, nella pellicola e che appartengono a diverse classi sociali. Una donna che anche in una famiglia di notai, come in quella borghese arricchita del fidanzato della figlia della protagonista, ha il diritto alla opinione propria solo quando deve parlare di cucina e dietro il consenso alla parola del marito. Una donna che fino a quel momento, siamo alla vigilia del referendum del 2, 3 giugno 1946 che avrebbe sancito la fine della Monarchia e la nascita della prima Repubblica, non aveva ancora avuto il diritto al voto. Basti pensare che in Polonia, Paese estremamente più giovane, questo era avvenuto già nel 1918. Una donna, ancora, che nelle classi sociali più povere non poteva avere l’ambizione di potere studiare ma doveva subito imparare un mestiere per contribuire all’economia della famiglia, consegnando quello che guadagnava da un lavoro sottopagato (in quanto le donne avevano compensi di gran lunga inferiori a quelli degli uomini solo per il fatto di appartenere al gentil sesso) al padre, padrone assoluto di casa.

Eppure nel film c’è una speranza che si presenta sotto forma di lettera e grazie alla quale la protagonista, sottoposta agli insulti e alle violenze gratuite del marito, ha la forza di immaginare che qualcosa possa cambiare per lei ma soprattutto per la figlia che, tra l’altro, con coraggio aveva già liberato dalla trappola di uno schema sociale crudele.

Ora la domanda nasce spontanea: è ancora così ai giorni nostri? Credo di no, spero di no. Sicuramente qualcosa è cambiato. Magari ho visto delle famiglie dove l’uomo continua a portare i pantaloni ma dove non può fare nulla senza il sì definitivo della sua compagna di vita. Ci sono quelli che trovano ancora giusto che un Re guidi il suo piccolo popolo ma, lo sappiamo tutti, i migliori Re fanno cose eccellenti solo se hanno accanto una Regina che li rende migliori. Allora, come ha detto l’autrice di polacca di questo articolo http://www.agatachorzewska.pl/jutro-bedzie-nasze/ … “Niech więc już dziś będzie Wasze”. Buona visione!